HISTORIA MOJEGO AUTA - OPISY KLUBOWICZÓW |
Historię swoich aut opisali:
Pawel Szczech
dOMAN
Marcin
Czemny
Paweł
Manios
Wszystko zaczęło się
10 października 2003 roku, kiedy to postanowiłem kupić sobie samochód. Mam kolegów , którzy posiadali
właśnie samochód marki zastava 1100p i bardzo go sobie chwili postanowiłem
poszukać podobnego. Zajrzałem w "Anonse" (to gazeta z ogłoszeniami drobnymi) i
ujrzałem ogłoszenie: Sprzedam zastave 1100p w wersji mediteran. Oczywiście umówiłem
się z człowiekiem sprzedającym auto i po obejrzeniu stwierdziłem, że chce go
mieć. Samochód potrzebował kosmetyki (matowy lakier, poobdzierane boczki itp.), ale po zakupie zaraz
się ty zająłem. Zasatavka nie wymagała poza ty więcej zabiegów, a? do chwili kiedy
pękł pasek rozrządu. Z pomocą przyszedł kumpel, który pomógł mi to naprawia. Poza
tym zmieniałem jeszcze szczotki na rozruszniku i to tyle. W najbliższej przyszłości
musze wymienia łożysko w tylnym kole i prawy przegub. z autka jestem bardzo zadowolony
często odwiedzam dziewczynę, pracuj±c± w Warszawie (ok 100km) oraz jeżdżę
w inne miejsca. Mam nadzieje ze zastavka poje1dzi jeszcze trochę, mimo i ma 2 lata.
Oficjalnie szczęśliwym posiadaczem Zastawki (to się jeszcze okaże) jestem od 14.12.2002, natomiast użytkownikiem tego auta jestem od wiosny 2002 r. Autko zostało wyprodukowane w 1976 r. Pierwszym właścicielem był jakiś wpływowy człowiek, gdyż niema w tym samym czasie (na przestrzeni kilku miesięcy) mógł zakupić aż dwie Zastawy. Tę pierwszą niebawem odsprzedał panu Krzysztofowi, który użytkował ją aż do 1991 r., przejeżdżając ok. 70-80 tys. km. W tym czasie pełniła ona funkcję samochodu rodzinnego, z powodzeniem sprawdzała się w wakacyjnych wyprawach w Tatry i Beskidy. Trzecim z kolei właścicielem auta był mój wujek. Jeździł on niewiele (ok. ł tys. rocznie), z tym, że zimą prawie w ogóle. W międzyczasie uszkodzeniu uległ licznik kilometrów i szybkościomierz, przez jakieś 7 lat nie był naprawiany, dlatego dziś przebieg można oszacować na jakieś 140 tys. km. Przez zdecydowaną większość czasu auto było garażowane i blachy są w dość dobrym stanie, do wymiany kwalifikują się amortyzatory, sprzęgło, tarcze hamulcowe i bębny. Jak do tej pory przejechałem Zastawką ok. 500 km (to niewiele). Pierwsze wrażenia z jazdy mam pozytywne: dobrze się prowadzi, jest przestronna, przyzwoicie przyspiesza i jest dość szybka (osiągnąłem zawrotną prędkość 110 km/h). Dzięki niej zapewne odkryje w sobie zamiłowanie do „majsterkowania” przy samochodach.
Moje autko kupiłem w maju. Jest w prawie idealnym stanie, wymagało kilku zaprawek i zalatania tylnych nadkoli. Jeździł nią od początku 1 właściciel i była garażowana. Chodzi jak brzytwa. Przyprowadziłem ją aż z Tarnowa i te trzysta parę kilometrów pokonała jak nastolatka.
Moja zabawa z zastavą zaczęła się całkiem niedawno, choć sam pomysł siedział we mnie od dłuższego czasu. W 2001 r. byłem na surfingu we Włoszech (wind surfing to moje hobby) i tam zwróciłem uwagę na malutkiego fiata 600, pięknie odrestaurowanego w białym kolorze. Od tego czasu coś we mnie zaczęło kiełkować. Pytasz się mnie co mi się podoba w tych samochodach ?...A One są tak bardzo brzydkie że aż piękne i chyba jest to właśnie TO. Jakiś czas temu (parę dobrych lat) miałem ślicznego Mini Morisa i też zadawałem sobie pytanie co właściwie w nim jest ? :mały, twardy, niewygodny o kiepskich parametrach ale na pewno nietuzinkowy i z Zastavą chyba jest to samo (może to pewien rodzaj snobizmu ?...nie wiem). Pierwszą swoją Zastavkę zakupiłem gdzieś ok. czerwca br. Sama skorupa i trochę części. Patrząc na to wszystko za bardzo nie trybiłem o co chodzi ale jakoś mnie to nie odstraszało. Załadowałem samochód na ciężarówkę i złożyłem wszystko na kark mojemu koledze do magazyny jego firmy (do dzisiaj tam stoi). Wiesz.. sytuacja w rodzinie: wakacje, dzieciaki-szkoła, problemy z kasą i garażem i takie tam bla bla, nie pozwalały mi na zajęcie się moim autkiem. Aż tu przyszedł październik i kolega z pracy zwrócił mi uwagę na Zastavkę z giełdy internetowej. Oczywiście z giełdy nic nie wyszło (za mało licytowałem) ale udało mi się po wszystkim dojść do właściciela. Po kilku rozmowach tel., nieprzespanych nocach i w tajemnicy przed Żoną podjąłem w końcu decyzję o zakupie (nie był to tani samochód... chyba ?).
I am a second owner of this car since april 2002. My green Zastava was made in november 1976 in Kragujevac, Yugoslavia. In march 1977 was bought in Mototechna national company by the first owner, who paid for it 65.000 czechoslovak crowns (average salary in that time was about 2.000 crowns monthly, new Skoda 120 cost about 45.000). It was all 25 years in garage, first owner did not use it very frequently. In spite of that, rust made its work and in 1998 left front wing had to be changed. The right one I will change in spring 2003, but rest of car is very good. Interior of the car is in very original condition (light brown artificial leather), except the steering wheel. The original, big one, was in very bad condition and I have changed it by new, smaller from younger type of Zastava. In the interior also left some part from "tepecírunk (I do not know the english word - maybe wallpaper?)" - exactly the covers of C columns. Also original "tapecírunk" from trunk is in bad condition, but it is impossible to buy it new in the Czech republic. I bought my Zastava at used cars dealer two weeks after I saw it first time. I paid for it 15.000 czech crowns (500 euro) - it is maybe little bit more that was necessary, but i liked the car very much. At the beginning the car was funny present to my girlfriend, who is from Bosnia (where is still so much Zastavas), but finally I decided to keep it for myself :-) Because the first owner did not use it in last years very frequently (maybe 1.000 km per year), I have now small problems with engine (since april I drove in my Zastava for 5.000 km) - mainly with cold starts. The engine needs good mechanic who understand old Fiats and it is problem to find him in nowadays Prague. But I belive that I will find him soon. I bought for my Zastava new exhaust system (last two parts), new tyres (old were very, very bad), new oil and braking fluid. After solving problems with engine (i belive that the main problem is in carburator) it will go throw complete restoration and than it will be in better condition than in 1976 when it left factory. I like driving my Zastava very much, it is something completely different to drive my normal car - Skoda Felicia 1,3 MPi. It is for me as time-machine which brings me to my childhood, when roads were full of cars like my Zastava.
Po przeczytaniu odnośnika pt.” Historia mojego auta” postanowiłem napisać coś o swoim autku. Jest to ZASTAVA 750 z 1965 roku. Autko to nabyłem mając praktykę miesięczną na auto-złomie, właściwie uratowałem przed rozbiórką na części i przetopem na żyletki. Autko było w stanie opłakanym, na chodzie lecz nie było w ogóle świateł, kierunkowskazów, hamulce w stanie opłakanym (nieoryginalna pompa) silnik goniący resztką sił, oraz kiepska blacharka. Autko kupiłem za 300zł. I zaczął się remont, po trzech miesiącach trwania remontu nabawiłem się kontuzji kolana co na pewien czas wyłączyło mnie z prac remontowych. Remont niestety z braku funduszy i czasu ciągnie się już drugi rok. Zdołałem jak do tej pory złożyć silnik, skompletować skrzynię biegów, zegary. Obecnie trwają prace blacharskie, musiałem wymienić całą podłogę, (ze starej prawie nic nie zostało), progi , oraz połatać resztę karoserii, drzwi, nadkola. Z prac blacharski pozostają mi tylko tylne nadkola wewnętrzne i zewnętrzne. Remont niestety trochę się przeciągnie gdyż teraz wybywam na studia do Krakowa i niestety nie będę mógł dłubać przy autku. Nie zdążyłem najeździć swoją ZASTAVA ze względu na jej stan techniczny lecz po tej ilości przejechanych kilometrów stwierdzam że oferuje ona o niebo lepszy silnik niż maluch, a także całkiem nie najgorszy komfort jazdy. Niedługo postaram się przesłać parę fotek z remontu.
Historia mojej zosi zaczęła się we wrześniu 2001 zobaczyłem ogłoszenie zamienię zastawę na bobika. Pojechałem zobaczyć i od razu się zakochałem. Była błyszcząca i zadbana transakcja została zawarta. Pierwsza jazda była super ale po jakimś miesiącu zaczęły się jaja. Drzwi się tak opuściły, że nie chciały się zamykać (to nie była wina drzwi po prostu moja bryczka zaczęła się łamać )co się okazało później blok silnika był pęknięty na płaszczu wodnym po prostu nie mogłem uwierzyć, że się wpierniczyłem w taki szrot, a ponieważ posiadanie zastawy wyremontowanej i doprowadzonej do stanu idealnego było moim marzeniem nie poddałem się. Potrzebowałem samochodu do pracy więc kupiłem sobie golfa 2 ze szotu był wyeksploatowany do granic możliwości ale ładnie wyglądał. Idąc do sklepu drogę przecięła mi jadąca zastawka silnik tak przyjemnie zamruczał, że postanowiłem iż moja będzie tak samo jeździła. Sprzedałem golfa za 4700 i kupiłem migomat. Zaczęło się spawanie blachy trochę wolno mi to szło. Zacząłem w listopadzie a skończyłem w kwietniu. W miedzy czasie robiłem silnik, kupiłem blok, tłoki, wałek rozrządu, blok oddałem do tulejowania i składałem po kolei wszystkie części czyszcząc i malując wszystko na czerwono niebiesko i żółto. Po złożeniu do kupy wyglądał zajebiście jak nowy. Teraz już wiem jak jeździły zastawki za czasów swojej świetności.
Zastvę
kupił ojciec w kwietniu 1978 roku. Był to okres kiedy Zastavy można było
kupić tylko w Pewexie za dolary. Nie wiem ile w tych czasach kosztowała,
ale z tego co mi opowiadał ojciec była droższa od Skody, Moskwicza i
prawdopodobnie Fiata 125p (którego można było kupić za złotówki).
Moja Zastavka w 1980 roku objechała Szwecje. Podobno spisywała się na
medal. Ojciec praktycznie dużo nią nie jeździł i raczej oszczędzał
samochód.(100000 km na liczniku wybiło dopiero 2 lata temu gdy
autko miało 22 lata.) Samochód był jedynie bardziej eksploatowany
podczas urlopów, kiedy jeździliśmy całą rodziną na wakacje. Niestety
już w wieku 12 lat samochód musiał przejść kapitalny remont
karoserii. Był to efekt chyba tego że samochód większość czasu stał
pod chmurką i nie był często garażowany w zimie. Podczas remontu
wymienione zostały przednie błotniki i poszycia drzwiowe a auto zostało
zakonserwowane Bitexem Od 1998 roku właścicielem samochodu zostałem ja,
gdyż ojciec kupił sobie Nexie. Niestety samochód dostałem w ruinie gdyż
ojciec myśląc o nowym samochodzie przestał dokładać do Zastavy. Z
silnika były duże wycieki oleju i wszystko się telepało, na dodatek
zaczęła pękać na przodzie nad stabilizatorem konstrukcja. Przypadkowo
w tym czasie zgadałem się z kolegą i dowiedziałem się że jego ojciec
ma w piwnicy nowy nieużywany silnik do Zastavy. Sprzedał mi ten silnik
za 200 zł. Postanowiłem wyremontować swój samochod. Po wyjęciu
starego silnika samochód zaholowałem do znajomego blacharza, ktory
solidnie pospawał i wzmocnił konstrukcje auta. Następnie w warsztacie włożony
został nowy silnik. Wymieniłem także całe zawieszenie w tyle i
przodzie łącznie z amortyzatorami, wahaczami, gałkami, przekładnią
kierownicy i łożyskami. Dodatkowo wymieniłem także sprzęgło i docisk
sprzęgła. W zeszłym roku został zrobiony mały remoncik karoserii z
zewnątrz i autko zostało polakierowane. Teraz samochód ma bardzo ładny
wiśniowy lakier. Do tej pory autko służy mi wiernie chociaż od czasu
do czasu musze wejść po samochód i trochę pogrzebać w nim (np. zrobić
remont rozrusznika, czy też naprawić cieknącą pompę wodną) Zastava 1100P wyprodukowana w 1982 roku, Jestem drugim właścicielem, poprzedni to starszy pan, który w celu wymiany najprawdopodobniej tarczy sprzęgłowej rozkręcił cały przód, pół osie, skrzynie, amorki, układ wydechowy, tylny resor i wiele innych rzeczy, wszystko to schował do bagażnika i na siedzenia, następnie zrobił sobie dłuższą przerwę i zmarło mu się, autko odkupiłem w 2000 roku od córki właściciela i było z tym trochę zawiłości w Wydziale komunikacji ale teraz jest ok. tak więc stałem się właścicielem przestrzennych puzli fajna zabawa, podstawowe pytanie: "a czego tu jeszcze brakuje?" :-) najważniejszy jednak był przebieg silnika 31 tyś km w dniu zakupu i stan rzeczywiście taki jest obecnie. Usuwam ślady korozji i pracuje nad kolorystyką mam pewien pomysł ale co z tego wyjdzie to zobaczymy samochodzik uzbroiłem w instalacyjke gazowa tak więc zyskałem na ekonomice, ogólnie to same plusy ale więcej jak 140km/h to nie poleci, może jak by coś poprawić to było by lepiej ale z drugiej strony ktoś to wymyślił w taki sposób i niech tak zostanie to jest Zastavka a nie malacz po tuningu.
Przez jakieś trzy lata jeździłem 15-letnim maluchem, po którego sprzedaży odetchnąłem z ulgą. Obiecałem sobie, że nie kupię już żadnego auta poniżej 5-ciu lat, ale chęć posiadania samochodu była mocniejsza. Jeżeli chodzi o moje umiejętności mechaniczne to nie są one zbyt wysokich lotów, dlatego też zdecydowałem się, że poszukam czegoś wśród znajomych mechaników. Wybór padł na WW Jetta, którego pochodzenie znałem. Okazał się zbyt drogi i szykowany do sprzedaży za kilka miesięcy. Nie mogłem tyle czekać. Ten sam mechanik, który wskazał WW na zadane pytanie czy nie ma na oku czegoś co nadawałoby się do jazdy, odpowiedział, że póki co to nie, ale słysząc desperację w moim głosie przypomniał sobie, że jakiś rok temu wstawił do lokalnego auto-złomu Zastavkę, którą wyszykował dla brata. Dał mi namiar, określił kolor (biało-niebieski jak policja w Jugosławi) i powiedział, że jak chcę to mogę ją sobie obejrzeć. Czym prędzej wsiadłem na rower i popędziłem ją zobaczyć. Na szarym końcu wskazanego auto-złomu za jakimiś krzakami wypatrzyłem to cacko. Stała tam dumnie i samotnie. Wiedziałem, że jeżeli odpali to będzie moja. Wcześniej nie znałem Zastavy zbyt dobrze, ale na pierwszy rzut oka było w niej coś co nie pozwoliło spokojnie usnąć w pierwszą noc po jej poznaniu (wiem już skąd ten fan-klub). Po pierwszych metrach przejechanych przed zakupem (oczywiście ze znajomymi, którzy stwierdzili, że watro żebym ją kupił bo klakson działa, są wycieraczki i nawet popielniczka) wiedziałem, że będę ja miał. Obszerna, ciepła, zrywna, wygodna i z pazurem - zakochałem się na zawsze. Przez mój okres eksploatacji (około 2 lata) moja Zośka więcej stała niż jeździła, ale było to usprawiedliwione wielkimi przeróbkami. Całkiem przypadkiem znalazłem niedaleko mojego miejsca zamieszkania szrot Zzastavy (Sosnowiec-Niwka). Pewnego dnia pojechałem tam po poradę odnośnie zbyt dużych zawirowań mojego silnika (czułem się jak w mikserze). Nie było właściciela i już miałem wracać do domu, kiedy pomocną rękę wyciągnął do mnie sąsiad szrotowca. (całkiem młody chłopak), który jak się okazało bardzo dobrze zna się na Zastavach. Stwierdził usterkę i wymienił mi poduszki a mój silnik zaczął znowu pracować poprawnie. W luźnej rozmowie okazało się, że on też ma Zastavę tylko trochę ją wyremontował i jeżeli chcę ją zobaczyć to stoi obok na podwórku. To co zobaczyłem przerosło moje oczekiwanie. Czarny Mediteran z klatką bezpieczeństwa w środku, z oryginalnym silnikiem (z nowym oposarzeniem), skrzynia piątka, wlew paliwa z tyłu, poszerzane błotniki, poszerzana tylna oś, koła alumy 200, całość rozłożona i złożona na nowo. Zwariowałem. Ówcześnie była na sprzedaż ale nie stać mnie było na nią. Chciałem, aby moje Zastavka chociaż w części przypominała to czarne cudeńko. W ciągu dwóch lat ciągle coś zmieniam i więcej stoję niż jeżdżę, ale póki co nie oto chodzi. Na razie chcę zadbać o jej stan techniczny a potem o wygląd zewnętrzny. Do większych przeróbek oddawałem ją wspomnianemu mechanikowi, ale teraz ja chcę przejąć nad nią całkowitą władzę. Mam mało czasu ażeby do niej zaglądać tak jak bym sobie tego życzył i niezbyt dużo pieniędzy, więc wszystko musi się trochę przeciągnąć. Ale wierzę, że kiedyś osiągnę z tym samochodem pełną satysfakcję. W chwili obecnej mam wzmocniony zastrzałami przód (trochę się rozchodził), wspornik (skręcany) między wahaczami pod maską, przestawiony z tego powodu akumulator i wyrzucone do tyłu koło. W Zosi funkcjonuje już nowy silnik po szlifie (na korpusie opisany jest jako Fiat 128), dwu gardzielowy gaźnik + większy filtr powietrza, skrzynia piątka z dodatkową poduszką wzmacniającą jej zawieszenie od Fiata Ritmo (sztywność silnika maksymalna), w konsekwencji zmieniony wydech (dwururka, ale na wyjściu jeden tłumik – na razie). Do tego krzyżaki i zmieniony rozrusznik również od Ritmo oraz inne różne drobiazgi. Całość fajna (taka jednostka jeździ we wspomnianym czarnym Mediteranie) ale silnik wymaga pewnych dodatkowych uszczelnień i dobrej naprawdę dobrej regulacji. Na razie nią jeżdżę (dorobiłem się przeglądu). W przyszłości marzy mi się wspomaganie hamulca, elektroniczny zapłon i kilka innych rzeczy, które pozwolą mi na spokojne pokonywać polskie drogi.
Pewnego pięknego dnia, gdy wraz z kolegami odwiedziliśmy moje miejsce praktyk postanowiliśmy sobie powęszyć w jego okolicach. Zupełnie z tyłu za drzewami dostrzegliśmy mały granatowy samochodzik - była to nasza Zastava. Każdego dnia siedziałem w niej i marzyłem kiedy będzie moja. Wypchnąłem ją wraz z kolegami do naszego przyzakładowego komisu by stała wraz z innymi autami, a nie tam gdzieś schowana bo była w stanie nienajgorszym. Długo się nią nikt nie interesował oprócz mnie i kolegi. Postanowiliśmy zdobyć ją za wszelką cenę i wtedy zaczęło się targowanie... Pierwszą cenę jaką mi podali to 1200zł co było dla mnie kwotą zbyt wysoką. Czekałem. Potem było 600zł, potem 400zł i po długim namyśle powiedziano mi że 300zł jest ceną ostateczną. Dwa miesiące po tym zakład padł. Dowiedziałem się, że fiata 126 zamienili za radio samochodowe i to spowodowało, ¿e zaiskrzy³a w nas iskierka nadziei... Poszedłem do szefa i zapytałem wprost co chce za Zastawe? Po chwili namysłu odpowiedział "rower górski". Zgodziłem się bez wahania. Tylko skąd ja wezmę rower? Pytałem, chodziłem, dzwoniłem i... nic. Gdy straciłem już nadzieję kolega podczas rozmowy oświadczył mi, że ma dla mnie dwie wiadomości; dobrą i złą. Planowaliśmy imprezę u niego na działce i potrzebna była zgoda jego rodziców więc pierwsze co przyszło mi do głowy co do tej złej wiadomości to to, że imprezy nie będzie, bo się nie zgodzili. Zaskoczył mnie zupełnie mówiąc, że złą wiadomością jest to, że zdobył rower na którym mi tak zależało, tylko brakuje w nim kilku części. Myślałem, że ze szczęścia się rozpłaczę. Kupiłem więc rower za 35zł, zmontowałem go z kolegą, któremu się zastava też podobała, dołożył kilka swoich części. Dziś samochodzik stoi u mnie i cały czas go remontujemy. Jak skończymy zdjęcia podeślemy na 100%!!
The car was manufactured in 1981.I bought it from my friend¨s father.It took me 2 years to convince him to sell it to me. It was in good shape and it was fresh painted.I only added the stripes and sport mirrors. It had 1,1l with 55HP from 0-100 amazing 18 sec.In2000.I put the 1,3l engine with 75HP and 5 speed gear box from crashed YUGO65. Lowerig the cylinder head 1,5 mm and mounting supersprint exhaust sistem engine power has increased to 95HP and 0-100 only 13sec. In 2001. I had to sell 1,3 engine and buy 1,5 engine from crashed RITMO 85. Again I lowered cylinder head but now only 1,3mm and with my exhaust sistem and modified air filter power is increased to 110HP and resulted 0-100 for 10 sec.It runs over 175 KM/h( has great aerodynamic 0,48).Its great fun driving this car around where you see that everyone turning the head around and watching how great it is.I love this car and probably I never gona sell it.
Historia mojej Zastavy jest dosyć długa. Trwa ona już 19 lat. Wyprodukowano ją w 1983 roku, jednak wyjechała dopiero na drogi rok później. Miała ona 9 lat gdy została kupiona od pierwszego właściciela. W swojej całej karierze miała tylko jeden poważny remont silnika, ale nie obeszło się również bez mniejszych napraw. W tej chwili ma na swoim "karku" 400000 km. Wielu nie wierzy że jest to możliwe, a jednak. Sam jestem w szoku że te samochody przy odpowiednim pielęgnowaniu tyle potrafią. Bardzo chwalę te samochody i polecam chociaż małą przejażdżkę tą wyjątkową "bryczką".
Autko kupiłem 3 lata temu od starszego pana, który dbał o nią bardzo solidnie - powiedzmy miąłem trochę roboty przy niej i wyobraźcie sobie ma tylko 2 dziurki w progu ale i tak jest w stanie bardzo idealnym. Jeździ bezawaryjnie (wymiana rozrusznika, tłumiki, tylne nadkola, resory i gaźnik. Przejechałem nią tylko 15000 km i jestem bardzo zadowolony z jej osiągów i eksploatacji. Zastava ma 22 lata, lakier też jest od nowości i sami porównacie swoje z moim autkiem - mówię Wam wysiadacie) przy jej stanie bez urazy oczywiście;)) a jeszcze wrzucę Wam kiedyś zdjęcia i jakieś ciekawostki. Tak poza tym fajnie ze jest taki klub i pozdrawiam wszystkich posiadaczy tego auta zobaczycie jeszcze kilka lat i będą nam zazdrościć tego modelu. Ze mnie się teraz wyśmiewają, ale się tym nie przejmuje.
Zastave 1100p kupiłem w kwietniu 1999 roku od pewnej kobiety, która prawie ją zajechała. Zapłaciłem jej 650 zł. Jak na tamte czasy była to moja prawie cala pensja. Zastavka ogólnie podobała mi się. Co prawda trzeba było ją doprowadzić do stanu użyteczności, ale nie było najgorzej. Wnętrze trzeba było solidnie wyczyścić, pozmieniałem obicia, połatałem podłogę, położyłem od wew. i zew. konserwacje. W silniku musiałem wymienić uszczelkę pod klawiatura (ciekł olej). Wymieniłem świece, zrobiłem konserwacje komory silnikowej. Kilkukrotne łatanie dziurawej nagrzewnicy zakończyło się zakupem następnej (lepszej) na szrocie, za 20 zł. Tą zastavą zaliczyłem 2 kolizje. Nie były to poważne stłuczki. W sumie kosztowały mnie około 500 zł :-O Trochę szpachli, spray i wyglądała jak wyglądała (Jurek ja widział). Zaliczyła niestety tylko jeden zlot i to jeszcze na miejscu (Jurek wraz ze swoja żona przyjechał do Suchej Beskidzkiej). Był to malutki "zlocik". Z resztą wtedy nie było nas tak wielu jak teraz - raptem kilka osób. Na początku roku 2001 (koniec zimy) padł mi silnik. Rozleciała się uszczelka pod głowica, palił silnik na trzy gary, borygo przelało się do oleju. Ta awaria zakończyła się długim postojem zastavki aż do dziś ! Co prawda Silnik zrobiłem, ale pozostało parę "detali". Mam zamiar na wiosnę zreanimować zastavke i stawić się na kolejnym zlocie, prawdopodobnie w Borkach ...
Pierwszą zastawke kupiłem (o najwyższy już nie pamiętam kiedy) od kolegi mojego brata, jakbyś ją zobaczył ........ coś strasznego, wystarczyło tylko aby kura zrobiła małe co nieco i byłby komplet. Bród smród i co jeszcze nie wiem ... ale gość założył akumulator iiiiiiii żółtek (o tym że to był kolor żółty dowiedziałem się później) odpalił na rys . A potem ją umyłem i praktycznie nie robiłem nic . To dziwne bo Zastawa 1100p miała 21 lat. Sprzedałem ją młodemu człowiekowi z Oświęcimia (moje informacje mówią, że długo jeszcze był z niej zadowolony). Do zakupu i wybrania właśnie tego samochodu namówił go ojciec, który w czasach swojej młodości takim samochodem jeździł. Moje spotkanie z Zastavą było bardzo przypadkowe. Nie planowałem zakupu samochodu ale znajomy zaproponował mi samochód w cenie roweru, była to 21 letnia Zastava. Zapewniał przy tym że nie powinno być żadnych problemów "po prostu siadasz i jedziesz". Jakoś nie miałem początkowo zaufania to tej marki myślałem, że ktoś chce się pozbyć starego repa. Ale cóż postanowiłem zaryzykować i tak to stałem się posiadaczem Zastavy za 1150 zł. W komplecie dostałem nówke przednią szybę bo stara była pęknięta i karton części. Samochód przestał prawie 2 lata pod drzewem poprzedni właściciel jeździł nim tylko na grzyby, więc trzeba było trochę poprawić przednie zawieszenie. Trochę problemu sprawiła pompka paliwowa, bo jakiś "wspaniałomyślny" mechanik postanowił ją zregenerować dospawując 6mm do popychacza. Więc musiałem wymienić pompkę i popychacz, ale od tamtej pory żadnych problemów. Przez 1,5 roku przejechałem 10000 km i myślę że te 1150 zł to chyba moje najlepiej zainwestowane pieniądze. Nie należę do ludzi którzy mają dużo czasu na poprawianie wyglądu samochodu więc niewiele przy nim zrobiłem. Ale myślę że jeszcze trochę mi posłuży chociaż blacha jest taka sobie.
Moje
Yugo jest ze mną od początku swojego istnienia. Wyjechałem nim z salonu
w grudniu 1998r. Tak naprawdę , wcześniej widziałem Yugo 900, jedynie w
„Szklanej Pułapce” chyba 3cz., i zapamiętałem taki tekścik: -
Co to jest? -
Yugo – Ekonomiczny, nie szybki ! Jednak
gdy zacząłem szukać auta, jako młody , chętny wrażeń ,
hobbista-automobilista , najpierw szukałem CC Sporting. Właśnie skończyli
produkcję, i za „gołego” Sportinga chcieli grubą kasę…
potem oglądałem Tico, jednak tam , ani silnika, ani wyglądu, ani
marki… I
tak w katalogu „Auto Świata” z 98r , trafiłem na foto i opis
Yugo, no i namiary na firmę „Damis”. Jeden telefon
i wycieczka do Warszawy. Tam w salonie pierwszy raz oglądałem
Yugo. Pan z salonu przewiózł nas (mnie i ojca), „firmowym”
Yugo 1,3EFI , pokazał właściwości silnika (jechał płynnie w 3osoby,
piątką 30km/h), no i klamka zapadła: Czerwone
Yugo 1,3 EFI, lakierowane zderzaki, centralny zamek, kilka detali.
Ciekawostką jest fakt, że „Damis” nie kazał sobie dopłacać
m.in. za radio, drugie lusterko, ogrzewanie tylniej szyby,
otwierane tylnie boczne szybki , itd. Co standardowo w innych firmach jest
powodem sporej różnicy ceny „podstawowej” od „końcowej”! I
tak po tygodniu wyjechałem już własnym autem! Jednak w Olsztynie gdzie
mieszkam, w Urzędzie Komunikacji, nie chcieli z początku zarejestrować
mojego YUGO, ponieważ nie mieli takiego auta w komputerze, i pani
powiedziała że to PROTOTYP , jednak po dostarczeniu odpowiedniej
homologacji , otrzymałem rejestrację. No i dalej, to już powolutku. Każde
wakacje , i każdą wolną chwilę spędzam na modernizacjach mojego
autka. Wszystko widać na zdjęciach, w galerii zdjęć, które postaram
się co jakiś czas uaktualniać! Pomimo
trzeciego roku, nadal wśród wielu ludzi budzi zainteresowanie, i ciekawość,
a niejednego „rajdowca” przyprawia o ból głowy. Auto
rozwinęło zawrotną prędkość 190km/h przy 6000 obr/min , niestety w
tym momencie odzywa się odcięcie zapłonu, które blokuje dalsze osiągi,
ale wszystko można pominąć…Prawda? Co do przyśpieszenia , to
klasyczny Sporting, nie ma szans, można go objechać , jedząc
chamburgera,i pijąc Pepsi!!! Ale wrażenia z jazdy, w innym
dziale…Zapraszam do lektury !!! Przypuszczam że zachowam swoje YUGO
jeszcze długie lata, ma straszną utratę wartości, a pracy włożonej w
niego, nikt nie wyceni, poza tym mało jest aut z tak zadziornym
charakterkiem… Zastavę
kupił mój ojciec w 1982 roku. Był to krótki okres kiedy auto to było
dostępne nie za dolary, ale za złotówki w sieci POLMOT'u. Wóz był
koloru granatowego w wersji pięciodrzwiowej, ostatniej produkowanej w
kraju (tzn. miał atrapę bez ramek wokół reflektorów, zaś krata
atrapy była w poziome żebra, nie w "oczka" Zegary wewnątrz
nie miały chromowych obwódek) Auto nie miało ogrzewania szyby tylnej i
zapalniczki. Przez dwanaście lat użytkowania do 1994 roku pojazd
sprawował się bez zarzutu, wymieniono mu jedynie amortyzatory, były kłopoty
z odpowietrznikami układu hamulcowego przy kołach - trzeba było
odpowietrzać na króćcu pompy i wygięła się rama fotela kierowcy. W
1994 roku ojciec powziął decyzję, aby zakupić Poloneza Caro 1,4 zaś
Zastavę przekazać do mojego użytku. I wtedy zaczęły się jaja;
Zastava jakby wyczuła że Poldek ma zająć jej miejsce i w najbardziej
wredny i ludzki sposób zaczęła odmawiać posłuszeństwa!
Samochód ten w ciągu dwunastoletniego stażu u mojego taty nigdy nie
zepsuł się, a przewoził chyba wszystko - od ludzi, poprzez przeróżne
ładunki:choinki, zwierzęta leśne zabite na polowaniach (tak to za
komuny bywało) po parę młodą. Raz nawet robił za karawan; Moja babcia
zmarła nagle w święta poza miejscem zamieszkania i wieźliśmy ją z
powrotem w bagażniku! Tak, tak, dawniej nie było takich zakładów
pogrzebowych jak teraz, a zimą 1986 roku nic nie chodziło.... Ale
mniejsza z tym. Gdy tylko ojciec zamówił poloneza, Zastava natychmiast
przestała zapalać. Robiła to we wredny sposób - np. gdy ojciec wyjechał
do pracy, nie mógł jej potem zapalić - ściąga na miejsce znajomego z
wozem i linką a tu - auto zapala jakby nigdy nic! Tak działo się często,
nawet w dzień odbioru Poloneza w polmozbycie. Na parę dni przed odbiorem
Poldka w czasie jazdy w Zastavie urwał się na drodze tylny wahacz i auto
zgubiło koło, stary wyhamował na trzech kółkach. Naprawdę pojazd ten
sprawował się, jakby miał duszę....Po kupnie poloneza Zastava poszła
do garażu i w 1995 roku, gdy zrobiłem
prawo jazdy została oddana mi do użytku. Wcześniej jednak wóz został
gruntownie wyremontowany - nadwozie zostało oczyszczone i pomalowane na
nowy kolor - jasny błękit adriatycki, we wnętrzu znalazła się nowa
wykładzina, zagłówki, magnetofon
(na oryginalnej konsolce własnoręcznie wykonanej ze sklejki i oklejonej)
Całe wnętrze rozebrano na kawałki, wyczyszczono i naprawiono (nawet
podnośniki szyb) po czym zmontowano. Koła dostały eleganckie kapsle, założono
reflektory od
autosana (pasują!). Wozem jeździło się naprawdę fajnie. Mimo iż miał
120 tyś km. to silnik i skrzynia były bez zarzutu, na trójce fura szła
115 na godzinę a w środku nic nie skrzypiało. Jednakże Zastava wciąż
jakby czuła, że jeździ nią kto inny, o znacznie cięższej nodze niż
poprzedni właściciel. Kłopoty z zapalaniem były nadal, mimo iż
zmieniono akumulator i klemy, przewód masowy, rozdzielacz zapłonu oraz
świece (ładowanie było ponoć dobre) Żaden z mechaników nie umiał
jej naprawić tak, aby nie figlowała z zapalaniem - wszyscy mówili że
musi być sprawna. Autem jeździłem kilka miesięcy, wóz służył jako
rozwiązanie kłopotów lokalowych w czasie randek oraz miejsce w którym
piło się z kolegami wódkę w lesie. W Wielkanoc 1996 roku nadszedł
jednak jego kres - przy prędkości bliskiej maksymalnej wpadłem w poślizg.
Mimo iż udało mi się wytrącić prędkość i tak walnąłem w latarnię
mając z 50 km na liczniku. I tu trzeba powiedzieć, auto zapewniło mi
niezbędne bezpieczeństwo. Okazało się, że koło zapasowe pod maską
świetnie zamortyzowało uderzenie. Co prawda maska zgięła się aż do
kabin, szyba przednia pękła, atrapa i lampy pofrunęły na drugą stronę
ulicy a auto było przegięte nawet na słupkach bocznych - ale za to mi
nic się nie stało! Zadziałały pasy (miała bezwładnościowe z BMW ze
złomowiska) oraz mechanizm samoblokujący przednie drzwi. Kolumna
kierownicy "złamała się" na przegubie Weissa. Z wozu musiałem
uciekać tylnymi drzwiami. Po wypadku auto nawet na chwilę zapaliło,
jednakże poszły przeguby i nie szło nim jechać. Oprócz tego pękł
akumulator i chłodnica a pogięta blacha blokowała przednie koło. Przez
następne trzy lata auto stało na moim ogródku w perzynie rozwalone.
Doszliśmy do wniosku, że nie opłaca się go remontować -nie było
przednich błotników, atrapy, chłodnicy. Wóz poszedł na złom a ja
kupiłem malucha. Jakieś dwa lata temu osłupiałem ze zdumienia gdy
zobaczyłem moją Zastavę na ulicy! Nie było wątpliwości, że to ten
sam wóz - jasnobłękitny kolor, naklejki na tylnych błotnikach. Ktoś
wziął ją ze złomu i wyremontował. Jeździ nią zresztą do dzisiaj -
widzę czasami to auto w Pleszewie (koło Kalisza, skąd pochodzę). I tu
prośba - jeżeli ta osoba czyta teraz ten tekst, albo ktokolwiek wie
jakie są namiary na jej nowego właściciela to bardzo prosiłbym o
kontakt. Chciałbym dowiedzieć się co dzieje się teraz z moim dawnym
wozem. Dla właściciela mam też trochę części zmiennych, oryginalną
instrukcję od tejże Zastavy i jej zapasowe kluczyki...(mój mail fisher78@wp.pl). Moją
pierwszą zastawiankę dostałem od wujka który wcześniej przesiadł się
na nieco większy i nowoczesniejszy samochód. Była niesłychanie piękna
i utrzymana w nienagannym stanie. Była to Zastava z roku bodajże 1977
koloru pomarańczowego.
Miała kilka elementów "tuningowych" jak na przykład kierownicę
od Fiata 124 Abarth czy też czujnik temperatury cieczy chłodzącej od dużego
Fiata, obrotomierz itp. Zastava sprawowała się znakomicie i właściwie
wymagała tylko drobnych interwencji blacharza w progach. Mniej więcej po
roku użytkowania , kiedy uporałem się ze wszystkimi bolączkami mojego
samochodu zdarzyła mi się nieprawdopodobna przygoda. Otóż pewnego
deszczowego wieczoru wracając od kolegi moja Zosia odmówiła posłuszeństwa
( prawdopodobnie przyczyną był zamoknięty aparat zapłonowy lub filtr
powietrza - bo moja Zosia miała skrócony przewód doprowadzający
powietrze do obudowy filtra). Tak więc zostawiłem samochód czterema kołami
na chodniku z trójkątem w tylnej szybie i poszedłem do domu. Następnego
dnia gdy pojechałem na miejsce - doznałem szoku - w miejscu gdzie
zostawiłem samochód leżały tylko szczątki połamanych blach. Okazało
się, że w parę minut po tym jak się oddaliłem od Zastavy, nadjechał
duży samochód ciężarowy który z powodu deszczu nie mógł wytracić
prędkości, wpadł w poślizg i uderzył w moją Zosię. Dodam tylko, że
ów ciężarowiec wiózł na naczepie dwa walce drogowe i cały zestaw ważył
około 50 ton. Samochodzik
dostałem 2 lata temu od wuja z W-wy. Zadzwonił do mnie i najpierw
wypytywał czy mam jakiś samochód a potem zaproponował, że jeżeli chcę
to mogę przyjechać i wziąć Zastavke do siebie. Mięliśmy niezły ubaw
jadąc nią z W-wy do Leszna (około 400km bo musieliśmy do Poznania wstąpić).
Samochodzik szedł jak przecinak. Była to już prawie zimowa pora (koniec
października) ale zaopatrzony w nówki oponki, pełen zbiornik i pełen
kanister w bagażniku szybko wracaliśmy do domciu. Zaraz po wyjeździe z
W-wy zatrzymałem się na stacji i kupiłem nowe wycieraczki, bo przez
stare nic nie było widać. Po przyjeździe do Leszna zawiozłem ja do
mechanika żeby zmienił sprzęgło i wszystkie płyny wyregulował gaźnik
i zawory (podczas podroży spalił 12l/100km przy średniej prędkości
110km/h). Dąłem zderzaki do niklowania i przerejestrowałem. Później
wymieniałem tak co pół roku zimering prawy, bo ciągle wyciekał olej.
Ostatecznie okazało się, że to jest półośka wyjechana i przydała by
się nowa. Też wałek rozrządu mam w jednym miejscu zjechany mocno, bo w
czasie użytkowanie przez wuja miał trochę za grube płytki włożone co
podobno spowodowało zniszczenie walka. Tak co jakiś czas cos w nim
naprawiam, nic poważnego. Nie miałem nim jakiś większych podróży, głównie
jeżdżę do Poznania (tam się uczę). Przepraszam, raz się wybraliśmy
z kumplem do Świnoujścia. Płynęliśmy na Bornholm, ale tylko z
rowerkami. Zosia została na parkingu. Tydzień przeżyła.
Żadnego kolekcjoner się nie znalazł. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła
na trasie. Nigdy nie stałem z jakiegoś poważnego powodu (chyba ze ktoś
musiał do lasu).
"HISTORIA MOJEGO AUTA" - no nazwijmy go tak ale ta nazwa która pochodzi z greckiego słówka AUTOS oznacza ze powinien on się sam poruszać. Ale jest trochę inaczej. Jak zarazie moja zastawka 750 jest od dwóch lat przepychana (manualnie) z miejsca na miejsce. A stało się tak dlatego, że spodobała mi się wtedy i dość tanio udało mi się ja nabyć u mojego sąsiada. Miałem czas żeby ją porozbierać niemal całkiem (zostało jedynie pięć kół włączając kierownicze i owalna karoseria). Do tego koszty tego przedsięwzięcia były znikome. Zaś gdy oszacowałem ile trzeba dołożyć do tej tanio kupionej biedroneczki - konta bankowe zadrżały. Tak wiec biedroneczka jak na razie stoi przykryta gruba ochronna warstwa śniegu. Do tego od trzech miesięcy jestem w Chicago. Gdy wrócę może się za nią zabiorę jeżeli się od niej nie odzwyczaję, bo tutaj samochody tej wielkości można spotkać jedynie w sklepie zabawkowym. Miejmy nadzieje ze kiedyś doczeka się remontu i na nowo odżyje to mini autko... Samochód
kupiłem w lipcu 2001. Jest to Fiat 128 Sport Coupe wyprodukowany we Włoszech
w 1973 roku {pierwsza rejestracja 27.9.73}, kolor oliwkowy nr: 311, silnik
1300 75,8 KM, przebieg oryginalny 61500 kilometrów, samochód w 1991 roku
sprowadzony do Polski z Turynu{nr włoskiej rej: TO K32539} Samochód jest
"prawie"100% oryginalny prawie bo oryginalny znaczek na masce
jest w tej chwili zastąpiony logo Abarth'a {znaczek fiata jest w
"remoncie"} także wydech jest nieco inny, reszta to oryginał
:) Stan techniczny oraz blacharki auta oceniam jako + dobry, W lecie mam
zamiar samochód poddać "generalce" wymienić amortyzatory
niektóre części gumowe zawieszenia, wydech oraz wypiaskowac i pomalować
karoserie{na oryg. kolor},silnik nie wykazuje żadnych śladów zużycia
więc zostawię go w spokoju. Chciałbym doprowadzić samochód do stanu
"1" czyli najlepszego z możliwych.
Zawsze chciałem mięć nieco nietypowe auto, lecz po zrobieniu prawka chciałem zakupić samochód - o mało co nie stałem się posiadaczem dużego fiata z silnikiem fiata argenta, lecz ojciec z sąsiadem wybili mi z głowy nieseryjny samochód, więc zakupiłem fiata combi na serii. Lecz to nie było to. Zacząłem się rozglądać za ciekawszym wozem. W Krakowie stał ford capri I z 1974r, lecz miąłem kłopoty ze zlokalizowaniem właściciela. Potem o mało co nie kupiłem opla manty był w dobrym stanie za niewielkie pieniądze, lecz spóźniłem się 3 godziny i autko pojechało do wawy... Znalazlem fiata 128 w Rymanowie i stałem się jago właścicielem. Koleś umiał sprzedać autko (był miejscowym mechanikiem blacharzem), lecz okazało się, że to był szpachlarz nie blacharz. Wsiadłem w autko i pojechałem do Krakowa. Zacząłem zbierać informacje o autku i szybko przekonałem się jak wiele brakuje mi do oryginału... Kupiłem fiata 128 sport 1300, lecz szybko okazało się, że ma silnik 1500 z ritmo, zderzaki atrapa, tapicerka i wiele innych rzeczy były nieoryginalne, brak wielu chromów itp. Poza tym okazało się, że blacha jest kiepska. Rozpocząłem remont autka i tak z braków finansowych trwa to już ok. 2 lat. Teraz kompletuje ostatnie nieoryginalne części (kupiłem fiata 128 3p na części) Autkiem zrobiłem ok. 3000 km, w tym czasie udało mi się dokonać kilku ciekawych rzeczy (jazda po prostej 170 km/h, z górki ponad 180... - na szczęście autko podłużnice ma zdrowe). To pokrótce historia mojej ósemeczki. Szukając części zdobyłem wiele kontaktów na te autka i mogę się podzielić (ewentualnie).
Krótko i treściwie: Przed zastavką miałem 13-letnigo malucha, w którym dosłownie wszystko zaczęło się sypać. Tuż przed jego złomowaniem trafiłem na egzemplarz zochy z 1981 roku. Stała sobie na podwórku na wiosce i nikt nią nie jeździł. Popatrzyłem, obejrzałem i stwierdziłem, że nawet jeśli ma się sypać tak, jak maluch, to przynajmniej pojeżdżę sobie w cieple i wygodnie. Tak też się stało: kupiłem fure za 800 zł. Od początku trzeba było masę rzeczy ponaprawiać i poprawić, ale to jest normalne przy kupnie używanego auta. Do tej pory nagrzebałem się przy niej na tyle, że znam praktycznie każda cześć, a wymiana to w większości betka (w zasadzie wszystko robię sam, więc robocizna jest darmowa; płace tylko za części). Z gorszych napraw mógłbym wymienić zamianę silnika i ciągłą walkę z przednim zawieszeniem. Ale teraz jest zima i za cholerę nie mam warunków, ani ochoty, aby się grzebać. Jeżdżę póki nie stanie. No, chyba, że się ociepli :) Jedno wiem na pewno. Nie żałuje, że zamieniłem kaszla na zoche.
Dostałem ją chyba w listopadzie 1990 od szwagra, który dochrapał się Dacii. Zaraz na początku eksploatacji okazało się, że pracuje tylko na 3 cylindry i notorycznie zapowietrzają się jej hamulce... Wymiana świec i uszczelki pod głowicą pomogła na wzrost mocy ;) ale na hamulce nie było mocnych. Tak więc w ferie zimowe 1991 zszedłem do podziemia czyli w kanał i przy temperaturach dużo poniżej zera zacząłem w niej dłubać. Dłubałem, dłubałem i wydłubałem: wywaliłem oryginalną jednosekcyjną pompę hamulcową, wszystkie stare przewody i cylinderki i założyłem nowe. Przewody różne, cylinderki hamulcowe od kaszlaka (zdaje się że "starego typu" ale pewien w tej chwili już nie jestem...) A pompę hamulcową zastąpiłem również pompą od malca. Oczywiście z racji większych gabarytów musiałem znaleźć dla niej nowe miejsce, wyeksmitowałem więc akumulator, który powędrował spod swojej pokrywy na jej wierzch. Zmniejszyło to oczywiście pojemność bagażnika (i tak ograniczoną przez znajdujący się w nim zbiornik paliwa) jednak wcale się tym nie przejąłem - wszak i tak paskuda nie miała być pojazdem rodzinnym a i pozostałych schowków wystarczyłoby dla obdarowania kilku kaszlaków ;)) Dodatkowo musiałem założyć "nowy" pedał hamulca - wszystko na wzór malucha. W ten oto sposób paskuda stała się zdatna do jazdy i zatrzymywania ;)) Przez całą V klasę technikum robiła za flagowy pojazd naszej klasy - przed wyjazdem na fuksówkę koleżanki w łodzi trochę ją udekorowaliśmy podczas długiej przerwy pod szkołą - każdy przyniósł co miał i daliśmy upust artystycznym fantazjom ;). W nagrodę za zdaną maturę doczekała się siostrzyczki, która posłużyła za dawcę narządów. Wymieniłem silnik i kilka szpejów i w ten sposób przygotowałem się do studiów w Łodzi. Po pewnym czasie niestety musiałem pożegnać się z nią z powodów finansowych - sprzedałem ją koledze, który pojeździł trochę a potem odstawił na kołki z braku umiejętności mechanicznych ;) Co się z Nią dzieje teraz?... nie mam niestety pojęcia... :}
Auto
dostałem od taty, a on kupił je w 1978 roku i eksploatował bez przerwy.
Można powiedzieć, że wiem czym jeżdżę. Przez długi okres
eksploatacji tato dokonał paru modyfikacji. Wykonał układ wydechowy ze
stali nierdzewnej co wydłużyło jego żywotność w nieskończoność, tłoczki
hamulcowe są również nierdzewne, zakonserwował samochód mieszaniną
smarów i oleju, która dosłownie zatrzymała proces korozji na 15 lat
!!! jedyne miejsca które nadgryzł żab czasu to miejsce połączenia
progu z błotnikiem i drzwi, domyślam się że było to spowodowane
punktowym zniszczeniem lakieru. Jeśli chodzi o silnik to tato postanowił
zmniejszyć spalanie i poprawił ( zmodernizował ) gaźnik co pozwoliło
na zmniejszenie spalania do 6,5l/100km przy predkosci 90km/h. Wiem ze to
bardzo malo, ale charakterystyka gaznika calkiem sie zmienila. Jeszcze
jedna modyfikacja jest filtr paliwa z osadnikiem wymontowany ze starego
fiata 125 ktory byl koniecznoscia gdyz w paliwie czesto mozna byl spotkac
wode, osadnik pozwala na jej wylapanie. Duzo srub, przewodow
elektrycznych, wezy, opasek itd jest z samolotu, moj tato przez 11 lat byl
pilotem zawodowym i na lotnisku bylo latwiej o rozne czesci ( nawet
urzywane lotnicze byly 10 razy lepsze od nowych ze sklepu ). Jesli chodzi
o moj stosunek to Zastavy to jest bardzo sentymentalny poniewaz uwazam ja
za bardzo udana konstrukcje ( idealna nie jest ), jak na swoje lata i
reali tamtych czasow jest bardzo ekonomiczna, dynamiczna i stabilna pod
wzgledem prowadzenia. Jest stosunkowo prosta w obsludze no i ma naped na
przednie kola ( prawie wszystkie auta z lat 70 maja naped na tyl ). Dodam
ze jej walory urzytkowe sa bardzo znaczace, mozna nia wygoadnie jezdzic na
codzien, zrobic przeprowadzke lub poejchac na wakacje, tylna klapa pozwala
zaladowac duze przedmioty a skladane siedzenia powiekszyc przestrzen
bagazowa na tyle ze robi sie male kombi. W trakcie ostatnich wakacji
zalozylem instalacje gazowa, zachecil mnie sasiad z garazu. Okazalo sie ze
jest to momentami klopotliwe jednak korzysci finansowe sa ogromne !!! w
porownaniu do benzyny jezdzi sie za pol darmo :) Ja glowienie jezdze w
ruchu miejskim i spalanie oscylowalo w granicach 10l benzyny, gazu spala
od 11 do 13 ( ale prosze pamietac ze gaz jest ponad 50% tanszy od benzyny
). Ostatnia sprawa, ktora chcialem poroszyc jest remont blacharski.
Odebralem auto od lakiernika miesiac temu i jestem zadowolony, trzeba pare
rzeczy poprawic. Ogolnie nalezy powiedziec ze robota zostala wykonana
dosyc sumiennie. Zakres prac obejmowal wyciecie kawalka skorodowanego
progu, szpachlowanie, klepanie , konserwacje przestrzeni zamknietych,
lakierowanie, zabezpieczenie podwozia ( dokladnie baranek na 8 cm od
dolnej krawdzi ). Pewnego razu zobaczylem tapicerke zrobina z ryflowanej
blachy aluminiowej i postanowilem ze tez taka chce miec, teraz juz mam. Na
konic chce napisac ze caly czas mam drobne problemy techniczne, tu cos
peknie cos sie poluzuje, cos trzeba nasmarowac itd, to normalna sprawa gdy
auto ma 24 lata, wlasnie na tym polega urok starych samochodow. Jest
jeszcze duzo rzeczy do opisania, ale to moze innym razem :) Zastavka jest w rodzinie od samego początku tj. od 1975 r., najpierw jeździł nią mój ojciec, później trochę brat a teraz ja. W trakcie eksploatacji sukcesywnie wprowadzałem zmiany w wyglądzie oraz ingerowałem w mechanizmy. W tym okresie auto moje przeszło dwa gruntowne remonty blach i jeden silnika.
Autko
wyszło z pod igły w 1998 roku. Zanim je kupiłem, jeździło sobie po
Krakowie. Ze stanu technicznego byłem bardzo zadowolony. Silnik 1,1,
wielopunktowy wtrysk, miało 30 tys. km, zamontowany hak i jeszcze parę
pierdół. Po roku użytkowania stwierdziłem, że tego samochodu trzeba
się nauczyć. Problemy z komputerkiem od wtrysku i jeszcze parę
drobiazgów, były w "autoryzowanym" serwisie całkowicie
nieznane. Moje
doświadczenia z Zastavką zaczęły się bardzo dawno temu. Mimo moich
19 lat znam to autko niemal doskonale. W 1989 roku (miałem wówczas 7
lat) rodzice postanowili zamienić wysłużoą 26-letnią Warszawę M-20
na coś nowszego i odkupili "po rodzinie" Zastave 1100p,
rocznik 1981 z przebiegiem 80 000 km. Autko służyło wiernie i nie
sprawiało żadnych kłopotów. Przy 150 000 km zostały
wymienione przeguby oraz profilaktycznie - pierścienie i panewki. W
1999 roku staruszkowie zakupili poloneza caro 1,6 GLI (żarłoczna to
bestia, bez gazu się nie obejdzie), a Zastavke przejąłem ja. I tak
zaraziłem się pasją do tego auta, tym bardziej, że od kilku miesięcy
miałem już prawko. Niestety, nie nadążałem z łataniem dziur i
jazda autem stała się z leksza niebezpieczna. I oto pewnego dnia ujrzałem
na jakimś parkingu jaskrawo pomarańczową Zastavke z karteczką
"sprzedam". Długo się nie zastanawiałem. Umówiłem się na
spotkanie i na próbną jazdę. Po prostu super! Samochód był (i jest
nadal, bo mam go dopiero 4 miesiące) w stanie idealnym. Mimo wieku
(1979 r.) spód zdrowy, a na karoserii ani plamki rdzy. Kupiłem go za
1000 zł, a starą skorupę ze złomowałem. Na złom oddałem właściwie
sam szkielet, bo silnik z przebiegiem nieco ponad 200 000 km nadal
chodzi jak zegarek i szkoda było wyrzucać.
Wkrótce po otrzymaniu prawa jazdy dostałem propozycje od dziadka mojej dziewczyny Oli , kupna Zastavy 1100p. W sumie wszystko się od tego momentu zaczęło!!! Na dobre wzięła mnie chęć posiadania tego autka. W wyszukiwarce internetowej znalazłem wasz adres i postanowiłem zostać klubowiczem. Na stronie klubowej obejrzałem zdjęcia, przeczytałem recenzję i byłem pod wrażeniem tego autka. Powinienem jeszcze dodać że interesują mnie stare (zabytkowe) samochody, co dodatkowo wpłynęło na decyzje o zakupie Zastavy. Praktycznie od tego momentu zaczęły się moje "kłopoty", po paru dniach dziadek wycofał się ze swojej propozycji pozostawiając mnie z wielkimi nadziejami. Postanowiłem się nie poddawać i na własną rękę zacząłem szukać Zastavek z ogłoszeń, byłem tak że na giełdzie samochodowej, ale tam ani śladu po takiej marce. Przyznam że niełatwo było mi znaleźć Zastave w dobrym stanie (z okolic Katowic). Po długim okresie poszukiwań udało mi się znaleźć Zastavke w dobrym stanie, postanowiłem ją nabyć. A teraz najzabawniejsze!!!:-) Pięć godzin przed zawarciem umowy dzwoni do mnie dziadek mojej dziewczyny i pyta się czy chcę jeszcze kupić jego Zastavkę, nie namyślając się ani chwili wiozłem umowę kupna i pojechałem po samochód. Po podpisaniu umowy stałem się właścicielem Zastavy 1100p z roku 1980 i przebiegu zaledwie (albo już) 55 000 km. Moja Zośka jest koloru białego. Jestem z niej bardzo zadowolony, dobrze się ją prowadzi, ma dobre przyspieszenie i w ogóle jest super. Na to że zdecydowałem się kupić Zastave od dziadka mojej dziewczyny wpłynął fakt iż jest ona w idealnym stanie ze sporymi zapasami oryginalnych części zamiennych, jak również to że od nowości była garażowana a w okresie zimowym w ogóle nią nie jeżdżono. Obecnie przymierzam się do zakupu Warszawy M-20, 201, 202.
Wszystko
zaczęło się około pięć lat temu. Mój wujek spędzając miło czas
nad jeziorem Łukcze koło Lublina wypatrzył w komisie malutkie,
bialutkie autko. Samochód ten mimo podeszłego wieku, bo w tym roku wybiło
mu już 36 latek prezentował się całkiem nieźle. Po wypełnieniu kilku
formularzy wujek stał się właścicielem śliczniutkiej ZASTAWY
750. Miała
niesprawne hamulce ( do dzisiaj nie działają, ale już niedługo ...),
ale z niewielkimi problemami dojechała do Lublina., gdzie czekał ją
delikatny remont. Dostała zielony lakierek, który do dzisiaj błyszczy w
słońcu, nowe oponki i kilka dodatków, które pomagały jej stać się
piękniejszą. W takim stanie została ulokowana w przytulnym kącie
hangaru na lotnisku w Radawcu, gdzie spędziła ładnych parę lat.
Dopiero na początku 2000 roku nadszedł czas przemyśleń dotyczący tej
niezgrabnie i samotnie stojącej w ciemnym rogu dawnej piękności, która
ledwo widoczna spod dość grubej warstwy kurzu czekała na
zainteresowanie się jej wdziękami. Po paru namowach wujek postanowił (
za co dziękuję ), że ZASTAWKA
trafi w moje ręce.
Swoje
autko kupiłem we wrześniu, a kupiłem dlatego, że nie miałem grosza na nowe a potrzebowałem samochodu od zaraz. Sporo za
nią dałem bo aż 1900 złociszy. A teraz co najlepsze, nie wierze w
zabobony ale historia kupna tego samochodu, jak na to spojrzeć z boku
jest bardzo ciekawa a nawet bardzo mroczna (zależy jak spojrzeć). A to
było tak poprzednim ( i jedynym )właścicielem był oficer policji już
na emeryturze, ale tak jak on to chyba nikt nie kochał swego
autka. Co roku najwyżej 5 tysięcy i to jeszcze w lato, a przez całą
jesień
i zimę w garażu. Co roku
bitexowana i oddawana do przeglądów. Do tego stopnia
ją kochał, że znaleziono go martwego na siedzeniu kierowcy z głową
na kierownicy i z jedną nogą na zewnątrz samochodu. Znaleziono go
niedługo po zejściu, więc samochód nadawał się do kupienia ( wiem ,
że nie można w to uwierzyć ale pracuje z jego synem (lat około 50), który
mi to dokładnie opowiedział bo chciał mi sprzedać samochód :-)). No
ok pomyślałem sobie, czemu nie, skoro on tak kochał to czemu nieja,
przecież nie zginął w wypadku. No i nagle dostałem siekierą w łeb, a
dlaczego, a dlatego, że jego syn mi powiedział cytuje : Artur, tata już
chciał wcześniej sprzedać samochód wiec przygotowałkilka lat wcześniej
czyste umowy ze swoim podpisem. Tego
było już za dużo, było tylko słychać odgłos mojej szczęki
uderzającej w podłoge, wyglądałem mniej więcej tak >:-O. No
ale dobra skoro tak daleko
zabrnąłem to pakuje się dalej. Zabezpieczyłem się jednak
umowę z nieboszczykiem podpisała żona ( w ten sposób omijając wszelkie
sprawy spadkowe stałem się posiadaczem Zosi która straszy mnie
do dziś - to nie żart ale o tym dalej. No
po tym wszystkim uspokoiłem się (na tydzień),
bo dowiedziałem się , że
jest do wymiany wałek rozrządu i kilka innych rzeczy o których nie
warto wspominać. Za niecały tydzień
zalało gaźnik ( zaciął się). I
tak dotarłem do końca
tych dwóch
pierwszych tygodni. Czekał mnie całkiem
spory wyjazd do Borów Tucholskich. Jadę sobie w nocy żona przysypia,
teściowa pochrapuje i się ślini na fotel, ja sobie wesoło pomrukuje
z cicho grającym radyjkiem, aż tu nagle - światełka przy drzwiach
delikatnie se pomrugują. Mnie włosy dęba, siny wytrzeszczony ze
strachu - wyglądałem tak >>::-O. Szturcham żonę ona wstaje a światełka
pyk i koniec. Żona - pyta się o co chodzi , ja coś seplenie (
bo język mi zasechł i przywarł do podniebienia), tłumaczę co się stało.
Ona - CHAHAHA a ja - To patrz ( dalej już tylko teściowa wstała
i zaczęła uspokajać ( ja byłem twardy nie dałem się, do końca nie
wydałem z siebie dżwięku). Póżniej się przyzwyczailiśmy, potem odkryłem
pewną usterkę, było wspaniale aż nie zepsuł się rozrusznik i klakson
( za niecałe trzy tygodnie od feralnej
wycieczki. I to chyba wszystko,
teraz ją polubiłem i nie sprawia większych kłopotów. Może to
mało techniczna historia, ale jest to prawdziwa historia mojej Zastavki.
O zastavce dowiedziałem się od mojego kumpla, który rok wcześniej kupił sobie rozsypująca się zosie w celach rzeźniczych. Bardzo mi się spodobała. Jej zrywność, wszechstronność wykorzystania, możliwość załadunku, dobry silnik itp. Spowodowały, że postanowiłem kupić zastavke dla siebie. Swoje autko kupiłem w czerwcu 1997 roku. Była własnością starszego pana, który był jej pierwszym właścicielem. Autko było żółte, typ 1100P (produkcja w Polsce) z widocznymi wieloma zaprawkami i śladami nowych ognisk korozji. Drzwi tylne zalepione były plastrem przy szybie, ponieważ korozja wyżarła blache do zera. Sama zastavka prezentowała się bardzo dobrze, jej silniczek był doskonały jak na te lata (z przebiegiem 67 000km). Zapłaciłem za nią 1500zł. Kiedy ją kupowałem założenie było takie, że auto ma posłużyć przez kilka miesięcy a potem się je sprzeda. Jednak tak się nie stało. Zastavka zaczęła mi się podobać coraz bardziej. Wraz z moją żoną (wtedy jeszcze dziewczyną) zaczęliśmy podróżować po Polsce. Zwiedziliśmy wiele miast i przejechaliśmy wiele kilometrów. Do naszego rekordu muszę zaliczyć rajd dookoła Polski na dystansie 3100 km. Wtedy stwierdziłem, że zastavka jest najlepszym samochodem na świecie i zrobię wszystko, żeby mi długo służyła. W 1998 roku miałem wypadek samochodowy, w którym dość mocno ucierpiała zastavka. Miałem bliskie spotkanie z mercedesem, który wjechał mi prosto w bagażnik niszcząc cały lewy narożnik. Był to dla mnie cios jednak po kilku miesiącach udało mi się dokonać naprawy blacharskiej. W 2000 roku dokonałem przełomowego remontu dla zastavki. Wymieniłem wszystkie blachy łącznie z drzwiami i położyłem nowy wiśniowy lakier. Dwa miesiące później dokupiłem felgi aluminiowe i aparat zapłonowy. Auto nabrało wyrazu. Ludzie zaczęli się oglądać i podziwiać. Wspaniałe uczucie. Już nie było wstyd wyjechać na ulice i pościgać się z polonezem czy fiatem. Przez ten okres ponad 3 lat przejechałem sumarycznie 120 000 km. Dokonałem kilkanaście drobnych napraw. Jestem pod wrażeniem jak bardzo służy mi to auto. Obecnie nie wyobrażam sobie życia bez tego samochodu. Planuję w dalszym ciągu nią jeździć i dokonywać potrzebnych remontów. A gdy przyjdzie na nią kres – a to nieuniknione – to wybuduję dla niej szklany garaż i postawie ją na pamiątkę dla potomnych!
Zastave kupiłem w lipcu 1994, jako auto, które zastąpiło mojego mocno zużytego PF 126p. Kupiłem ją od mocno leciwego delikwenta, który kupił sobie Wartburga kombi... Zastava w chwili zakupu miała circa 95kkm na liczniku. Kupiłem ją przypadkowo - szukałem wówczas jakiegoś starego poloneza. Głównym powodem była oczywiście niska cena, ale także dobry stan auta. Kupiona była wówczas 13 000 000 zł. Czyli 1 300zl po denominacji. Autko było w stanie dobrym. Jeden przedni błotnik był plastikowy i pomalowany nieco innym odcieniem farby. Do wymiany kwalifikowała się maglownica i przeguby napędowe. Rocznik 1980, kość słoniowa, pięciodrzwiowa. Najdalej zastavką wybrałem się na Słowacje w Wysokie Tatry z rowerami, we wrześniu 1994. Auto sprawowało się dobrze - bez żadnych kłopotów. Zastave sprzedałem na giełdzie na Żeraniu w lutym 1995. Może kiedyś sobie kupie hobbistycznie jeszcze jedna...
Moją zastave kupiłem w sierpniu 2000 roku. Jest to mój pierwszy samochód, w pierwszej wersji miał to być maluch lecz po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że trzeba poszukać czegoś większego i choć trochę mocniejszego, traf padł na zastavkę! Po kilku tygodniach szukania i wertowania ogłoszeń, znalazłem swój upragniony samochód, zadzwoniłem pod numer podany w ogłoszeniu i umówiłem się na spotkanie. Właścicielem okazał się starszy pan w wieku około 70 lat. Po wstępnych oględzinach kupiłem zastave z mnóstwem części za 600 zł., już na następny dzień sprawdziłem i naprawiłem hamulce, po tygodniu wymieniłem przekładnię kierowniczą, naprawy te nic mnie nie kosztowały ponieważ części dostałem razem z samochodem. Gdy samochód był już sprawny postanowiłem wybrać się na wakacje do rodziny nad morze w szczecińskie. Przed samym wyjazdem trzasnęła mi guma na półosi i mój wyjazd stanął pod wielkim znakiem zapytania, ponieważ nigdzie nie mogłem dokupić tej gumy, wreszcie po dniu poszukiwań udało dobrać się tą gumę od jakiegoś innego fiata. Wyjazd udał się w stu procentach, spodobała mi się jej dynamika i dobre zachowanie na drodze, podczas tego wyjazdu, który był moim najdalszym wyjazdem, przejechałem około 1500 km., bez żadnej usterki a nie oszczędzałem jej. W październiku kupiłem komplet opon wielosezonowych, na które wydałem 360 zł. Dzień przed Bożym Narodzeniem, gdy pojechałem po kolegę odebrać go z pracy, wracając wpadłem w poślizg na lodzie i uderzyłem tylnim kołem o krawężnik, na szczęście nie była to duża prędkość i wymagała wymiany tylko śruba mocująca amortyzator z wahaczem. W najbliższym czasie szykuje mi się wymiana paska rozrządu, regulacja luzów zaworowych, a także malowanie samochodu, ponieważ poprzedni właściciel pomalował ją pędzlem. Tak mocno przypadła mi moja zastava do gustu, że zamierzam nią jeździć aż do kresu jej żywota, oby trwało to jak najdłużej.
Data zakupu 10.09.2000. Autko pochodzi z Wrocławia. Dostałem ją od znajomego rodziny, bo po prostu lubię samochody, jeździć nimi i je naprawiać. Była w niezłym stanie, a jak uwzględnić wiek to wręcz idealnym. Można byłoby nią jeszcze długo jeździć, ale zapobiegliwie uszczelniłem silnik, połatałem trochę dziur w karoserii itp.. Aha, podczas jazdy z Wrocka do Jelonki wypaliłem jeden z zaworów wydechowych, ale była to chyba moja wina bo od razu przystąpiłem do ostrych testów silnika. Najdalsze wyjazdy zastawką to trasa Wrocław - Jelenia Góra ok. 130 km w jedną stronę. Zrobiłem ją z 5 razy. W przyszłości jak znajdę trochę czasu to wymienię jej wałek rozrządu na sportowy i ogólnie trochę ją "unowocześnię".
Swoją zastavę kupiłem pod koniec roku 1997 za kwotę 1800 PLN. Znalazłem w prasie ogłoszenie następującej treści: "zastawa 1100, 1980r.,3-drzwiowa, stan bdb". Zdecydowałem się na tę markę gdyż posiadany przeze mnie fiat 128 mocno podupadł na stanie technicznym i poza tym całkiem niedawno oddaliśmy na złom zastavę mojego ojca która za czasów swojej świetności była naszym rodzinnym samochodem więc znałem tę markę. Poza tym dysponowałem bazą części zamiennych. Nie posiadałem też wtedy jakiejś znaczącej kwoty pieniędzy na zakup auta. Podczas oglądania samochodu przed zakupem prezentował się on całkiem przyzwoicie w porównaniu z innymi egzemplarzami które oglądałem wcześniej, ale jego stan z racji wieku auta określiłbym na raczej dobry niż na bardzo dobry zaznaczony przez właściciela w ogłoszeniu. Przeważającym elementem który zadecydował o tym, że kupiłem ten egzemplarz był oprócz zadawalającego stanu technicznego jego nietypowy kolor czyli oliwka metalik. Wkrótce po zakupie okazało się, że tylna szyba ogrzewana jest tylko atrapą, bo praktycznie nie posiadała lini grzejnych czego nie zauważyłem podczas zakupu. Musiałem też szybko zająć się uszkodzonym wskaźnikiem paliwa bo jazda z przeliczaniem kilometrów mogła skończyć się niespodziewanym postojem. Poza tym musiałem wykonać kilka innych napraw jak to zwykle bywa po zakupie używanego samochodu. |
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie materiałów znajdujących się w tym serwisie bez zgody autora jest zabronione. Serwis najlepiej oglądać przy użyciu przeglądarki Internet Explorer 6.0 lub lepszej. Serwis istnieje od 15 września 2000 roku. Korzystamy ze standardu ISO-8859-2. |